sobota, 27 września 2014

English za free

       Już trochę wyleczyłam się z książek i stron o rozwoju osobistym. Od kilku lat staram się korzystać praktycznie z tych wszystkich rad bardziej lub mnniej mądrych ludzi. Pewnie, że fajnie jest przy dobrej kawie w wygodnym fotelu czytać co zrobić, żeby wprowadzić w czyn to co chodzi ci po głowie. To jest najłatwiejsze, nie wymaga od Ciebie wielkiego wysiłku. A doradców wszędzie pełno - książki, internet, znajomi. I tak dni uciekają, a ty cały czas szukasz metod, pomysłów i rozwiązań . Jak tylko wpadnę w takie rozważania, to zaraz staram się dotrzymać danego sobie słowa (a to jak już wspomniałam trenuję to od wielu lat) i zabrać się do jakiegoś konkretu. 
   
 Chyba Thony Robbins kiedyś powiedział, że jak sobie wyznaczysz zadanie czy cel to instyktownie wyłapujesz z otoczenia rozwiązania, podpowiedzi i nawet przypadki sprzyjają temu zadaniu. I właśnie przypadek sprawił, że w miejskiej gazecie, rozdawanej na skrzyżowaniu natknęłam się na ogłoszenie, w którym proponowano 1,5 roku nauki angielskiego za free z dofinansowaniem z Unii Europejskiej. Przy okazji trzeba było wybrać jeszcze kilka innch tematów, ale wszystkie były mi przydatne, więc zadzwoniłam, zostałam pozytywnie zweryfikowana i za ok 2 miesiące miałam zajęcia 3 godziny tygodniowo. Jak okazało się, że na sąsiedniej ulicy, stwierdziłam, że chyba jestem grzeczna, bo los mi sprzyja. Nie zawsze otwieram okno samochodu na skrzyżowaniu, a jak już wezmę gazetkę, to nie zawsze ją raczę przeglądnąć. A tutaj wszystko zrobiłam tak jak trzeba i teraz co środę wędruję z podręcznikiem na zajęcia. 
         Na pierwszych zajęciach cała grupa miała wątpliwości, czy jest na odpowiednim poziomie, bo z testu wyszło, że jesteśmy upper-intermediate, czyli wyższy  średniozaawansowany. Może dwie, trzy osoby na 12 poradziły sobie ze zrozumieniem Michała Dacko naszego teachera.i tyleż samo z wejściem z nim w dyskusję na tematy społeczne.... Cóż, próbowaliśmy uświadomić naszemu teacherowi zaistniały stan rzeczy, ale podręczniki, które dostaliśmy wyznaczały poziom, a co za tym idzie tematykę i słownicto. Byliśmy wszyscy zmuszeni dać z siebie wszystko, żeby aktywnie uczestniczyć w zajęciach. Stopniowo zaczęliśmy przyzwyczajać się do sposobu mówienia Michała, a on też wiedział z kim może sobie na jakie tempo rozmowy i pozim trudności pozwolić. Oczywiście do teraz mam tak, że jak się wyłączę na moment to nie bardzo wiem o czym rozmawiamy, często umykają detale dyskusji i nagle moja "błyskotliwa" jak mi się zdaje wypowiedź jest kwitowana : Just we talked about it .... 
        Nasz teacher jest pasjonatem języka angielskiego i często uzupełnia nam poznane reguły o wyjątki, albo znaczenie słów o niuanse. My oczywiście załamujemy ręce, bo po trzech godzinach poznawania nowych słówek, zwrotów i idiomów mamy  "huge mass in our heads". Ale już coraz lepiej rozumiemy to co mówi, bo nie odpuszcza i cały czas mówi do nas po angielsku. Chyba, że już widzi nasz błędny wzrok upewnia się czy został dobrze zrozumiany, zwalnia i wszyscy są zadowoleni. 
         Mimo to sądzę, że każdy z nas wolałby bardziej praktyczną formę nauki na bliższe nam codzienne tematy, przydatne podczas podróży za granicę. Bardziej potrzebne jest nam przełamanie oporów w rozmowie, sprawne tworzenie prostych konstrukcji zdaniowych i sprawne używanie podstawowego słownictwa, odważne pytanie o co chodzi rozmówcy, bo nie zrozumiałam. 
        Drugi etap to jest sprawne rozumienie języka mówionego w filmie, reklamie, samolocie. Tutaj nie obędzie się bez osłuchiwania z językiem w różnych sytuacjach i w wydaniu różnych osób. A tego już nie da się zrobić w formie lekcji (zapłacilibyśmy majątek). Trzeba włączyć film na DVD. czy CD w aucie, czy też wystąpienia po angielsku na TED. Trzeba to robić systematycznie. 
          Znowu więc wracam do tego, że lepiej działać niż czytać ciągle jak działać. Generalnie zwykle wiemy co mamy robić, żeby coś osiągnąć (czy to znalźć pracę, czy założyć bloga, czy nauczyć się języka, czy też schudnąć), ale dalej wolimy  czytać poradniki jak to zrobić, bo to łatwiejsze.... Uważam, że lepiej działać niedoskonale, niż czytać o tym jak działać doskonale. Wiem, ktoś powie, że trudniej naprawić złe nawyki, czy też poprawiać żle wykonaną robotę, więc lepiej dobrze poznać teorię, zanim zabierzemy się za praktykę. A według mnie można na dobre utknąć w teorii, w czasie jak inni dawno nauczyli się na paru błędach i osiągają to co sobie wymarzyli. Działanie i tak zmusi nas do poszukiwań i doskonalenia, a doświadczenie jest stokroć lepsze niż świetnie opanowana teoria, której nie stosujemy.   
           
            
  
            

           

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz