środa, 11 lutego 2015

180 godzin to już przeszłość

         Co pozostało po 180 darmowych godzinach angielskiego z Unii Europejskiej?  Przede wszystkim relacje towarzyskie. Polubiliśmy się i to nawet bardzo. Teraz spotykamy się towarzysko raz w tygodniu i jakby powiedział nasz były premier polish our English. A swoją drogą na rynku pojawiła się książka o tym właśnie tytule „Polish your English”- angielski z premierem. Właśnie zostałam jej aktywnym czytelnikiem i uczniem.
         Wracając do pozostałości po kursie....
.....na pewno poszerzyliśmy słownictwo, osłuchaliśmy się z językiem, usiłując nie tracić wątku i nadążać za prowadzącym zajęcia Michałem. Wysiłek był widoczny na naszych twarzach i w pokrętnych odpowiedziach na pytania krążące wokół tematu zajęć. Zdarzało nam się odpowiadać nie na temat, ale cóż ważne, że próbowaliśmy... Dni w których nasze komórki działały sprawniej owocowały bardziej rozbudowaną dyskusją. Wtedy motywacja nabierała rumieńców. Byliśmy na tyle zdeterminowani, że spotykaliśmy się dodatkowo dzień przed zajęciami, żeby opanować nowe słówka, zrobić parę ćwiczeń i czuć się pewniej podczas spotkań z Michałem. Sądzę, że kurs był świetną gimnastyką umysłu, chociaż nie jestem pewna, na ile poprawiła się płynność naszych wypowiedzi czy też rozumienie angielskiego mówionego. Może się mylę, ale nadal mam wrażenie, że bardzo dużo mi brakuje do dobrego samopoczucia podczas rozmów, podczas słuchania audycji po angielsku czy też rozumienia tekstu pisanego.
Ktoś wymyślił, że wystarczy 1000 słów, żeby sprawnie komunikować się z otoczeniem. Nieprawda. Cóż z tego, że znamy słowa jak nie bardzo wiemy o co chodzi w ich kombinacjach. Raczej powinniśmy opanować 1000 konstrukcji zdaniowych. Kolejność słów w zdaniu ma ogromne znaczenie. Jestem już na tym etapie i wiem, że coś nie gra w zdaniu, że nie ta melodia, nie ta kolejność. Ale płynne i poprawnne formułowanie wypowiedzi to już jest problem. Z drugiej strony im dłużej zastanawiam się jak to powiedzieć tym więcej mam wątpliwości. Jak z wieloma sprawami w życiu...
Wybraliśmy się wspólnie z Pestką na Skrzyczne. Wycieczka po angielsku. Dotlenione komórki działały sprawniej. Przez cały dzień było mnóstwo okazji do rozmów, to od nas zależało czy unikaliśmy tych okazji, czy je wykorzystywaliśmy.  Był Kyle z Kalifornii, z nim nie dało się mówić po polsku. Edyta też nam nie odpuszczała. Tam znowu przekonaliśmy się, że rozmowy w naturalnych warunkach to jest najefektywniejszy sposób nauki i żaden kurs z ćwiczeniami, testami, gramatyką tego nie zastąpi. Tam też uświadomiliśmy sobie, że da się i.... jak wiele nam brakuje. I znowu jak w życiu, cokolwiek zrobimy uświadamiamy sobie, że się da i jednocześnie wiemy, że można więcej, lepiej, aktywniej.
Dlatego nie odpuszczam i codziennie w jakiejkolwiek formie trenuję angielski. Żebym tak konsekwentnie ćwiczyła brzuszki i ograniczała ciasteczka mogłabym na wakacje jechać z figurą modelki i nie dość że czułabym się dobrze na plaży to jeszcze byłabym ekspertem na lotnisku, w recepcji, w restauracji i w nawiązywaniu nowych relacji z anglojęzycznym otoczeniem.

   



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz